piątek, 3 lutego 2012

Nóż surwiwadliwy

Ostatnio po raz kolejny natknąłem się na tzw. nóż surwiwalowy.
Nóż, w którego trzonku jest kompas, schowane zapałki, żyłka, haczyki, gumka do procy i inne takie.
Piszę ponieważ kiedyś rozmawiałem z synem (syn wystarczająco duży) o tego typu narzędziu, które bardzo mu się podobało - skończyło się na bardzo dobrym nożu ze stałą głownią i drewnianą rączką.
Nóż produkowany prawdopodobnie w Chinach typu surwiwalowego posiada:
Wydrążony i niewygodny trzonek, który przez to, że jest pusty w środku - źle leży w dłoni przy operacjach typu struganie gałązki.
Stal w większości przypadków jest słabej jakości, czyli robi się tępy zaraz po naostrzeniu.
Haczyki i żyłka zabierane "dla zasady" zdecydowanie nie przydadzą się osobom, które nie wiedzą jak haczyk poprawnie zawiązać, a jak wiedzą i chcą łowić ryby, to wezmą wędkę.
Ktoś może powiedzieć, że to na wypadek zagubienia się w lesie.
Jak ktoś się zagubi w lesie w Polsce i jest na tyle przytomny aby łowić ryby aby przeżyć, najprawdopodobniej zabrał ze sobą coś do jedzenia i wcześniej dojdzie do zamieszkałych terenów niż złowi rybę.
Jak ktoś nie jest zorganizowany jak powyżej - najprędzej nie będzie miał takiego noża (żadnego nie będzie miał).
Zawsze się zastanawiam po co komu takie sprzęty ale widocznie rynek jest, bo by tego nikt nie produkował.
Dla kontrastu, żeby nie było, że tylko krytykuję.
Najbardziej praktycznym w mojej opinii jest nóż o głowni długości 12 cm, krótszym  ciężko kroi się chleb a dłuższym ciężko się smaruje.
Preferuję składany z blokadą ostrza - nóż ze stałym ostrzem za bardzo rzuca się w oczy (ale też taki zabieram - bo lepszy do prac w drewnie).
Ostrze powinno nie być zbyt grube - nie da się wtedy łatwo przekroić pomidora.
Wielofunkcyjny scyzoryk fajnie wygląda ale kiepsko się trzyma.
Powyższe z bardzo prostego powodu - 95% zastosowań noża na biwaku i wyjeździe, to zastosowania typowo kulinarne, weźmy narzędzie przeznaczone właśnie do takich rzeczy a nie do zabijania słoni.


z braku adekwatnego zdjęcia
Dania 2007 - widok z campingu w Roskilde

środa, 1 lutego 2012

Żywność liofilizowana

Na wyjazdach wymagających noszenia ze sobą jedzenia bardzo sprawdza się żywność liofilizowana potocznie zwana lizofilami.
Ostatnio dość łatwo dostępna i IMHO w przystępnej cenie.
Jak mam za obiad zapłacić 20 PLN w centrum Warszawy to nie marudzę zbytnio, a jak ktoś zachęca mnie do zjedzenia czegoś takiego jak na zdjęciu to kompletnie nie marudzę, tylko od razu odmawiam.
To że inni dają się skusić nie jest dla mnie argumentem.
Cytując klasyka (Han Solo przed atakiem na Gwiazdę Śmierci) "... to się kłóci z moim pojęciem zdrowego rozsądku".
Obiad odwodniony jest totalnie prosty w przygotowaniu - gotujemy wodę, zalewamy, czekamy 5 minut i jest.
Niektóre z nich są naprawdę smaczne, mnie posmakowały te zawierające ziemniaki.
Dodatkową zaletą jest to, że nie brudzimy garnków - można jeść bezpośrednio z torebki, którą potem oczywiście zabieramy ze sobą.
Wybór jest bardzo duży, w tym również dania wegetariańskie.
Co do liofilizatów to nie polecam zup, zupki z kubka - takie standardowe są w/g mnie smaczniejsze i jest dużo większy wybór niż liofilizatów.


Zdjęcie - Australia 2009

niedziela, 29 stycznia 2012

Ogniska - dołek Dakotów

Kończę cykl, chyba, że coś wymyślę.
Najbardziej znanym survivalowym rodzajem ogniska jest dołek Dakotów.
Kopiemy dołek a następnie kopiemy do niego kanał z boku, aby dopływało powietrze.
Myślę, że rysunek wyjaśnia więcej.
Tego typu rozwiązanie ma wiele zalet, nie widać go z daleka, łatwo coś nad nim zamontować, żeby ugotować, bardzo łatwo je zgasić i zamaskować miejsce po takim ognisku.
Najważniejszą zasadą przebywania w lesie w/g mnie jest aby nie zostawiać po sobie śladów.
Niemniej ognisko to ma wadę - trzeba kopać.