wtorek, 25 grudnia 2012

Prezent na gwiazdkę

Dostałem od Mikołaja takie coś:

Niby zwykła petzlowska czołówka, a jednak:
Najważniejszą dla mnie w niej jest możliwość świecenia czerwoną diodką.
Zwykle staram się nie używać latarki jak nie muszę, oczy adaptują mi się całkiem dobrze do ciemności i dość rzadko muszę...
Ale czasem trzeba coś podświetlić i wtedy właśnie czerwone jest fajne:
nie przestawia oczu i po zgaszeniu latarki nadal widzimy w ciemności.

Druga fajna rzecz, to możliwość ładowania akumulatorka z USB.
Przy okazji mając soft możemy z komputera wysterować zachowanie się latarki w dwóch głównych trybach świecenia.
Można sobie ustawić aby MAX wcale nie był taki znowu MAX i bateria mogła wytrzymać np. 180 godzin świecenia.

Żeby była perfekcyjna,  fajne by było  aby w trybie MAX (jeden klik) mogła świecić tak jak ECOnomy a jak klikniemy po raz drugi, żeby świeciła mocniej.
tego się nie da ustawić softem.
Napiszę do nich, może się będzie dawać.
Druga rzecz, to brak możliwości sterowania programowego siłą światła czerwonego, ale pewnie tam nie ma układu sterowania napięciem pod czerwoną diodką, także nie ma co marudzić.

Jakby co to możemy wyjąć akumulator CORE i włożyć trzy małe paluszki.
Naprawdę super prezent - moja poprzednia nie miała czerwonego światełka.

niedziela, 9 grudnia 2012

poniedziałek, 26 listopada 2012

Kuchenka na paliwo płynne - samoróbka raz jeszcze

Publikowałem już próby tworzenia kuchenki
i chyba mam model docelowy, aż się zdziwicie.

Zacząłem dwa lata temu od wyprodukowania z dwóch puszek kuchenki na gaz drzewny.
Konstrukcja jest prosta i pokazana co najmniej 100 razy na youtube.
Wystarczy poszukać w googlu "DIY woodgas stove".

Testy pokazały, że kuchenka tego typu działa trochę, pod warunkiem, że drewno jest skrobane ze starej, wysuszonej listwy w domu.

W lesie, na wilgotnych patykach nie sprawdziła się kompletnie.

Drugie podjeście to coś pokazane już na tym blogu na denaturat.

http://ps1560.blogspot.com/2012/10/kuchenka-spirytusowa.html

Efekty mizerne, woda się nie zagotowała.

Trzecie podejście, to ponownie patent na gaz drzewny, tylko mojego pomysłu.
Wymyśliłem, że dysze nie muszą być w ściankach ale mogą być zastąpione jedną dyszą w środku.
Przykład działania na obrazku.




Puszka stoi na dwóch patykach bo w środku jest dysza, która wystaje z dołu.

Dymiła, dymiła, coś się tam niby paliło, żar się zrobił, przygasał, rozpalało się...niemniej wody nie zagotowała na bazie wilgotnych patyków.

I w końcu znalazłem coś co jest najprostszą i chyba najlepszą konstrukcją na wypadek braku kuchenki.
Zawsze twierdziłem, że najprostsze konstrukcje są najlepsze, ale efektywność tego urządzenia przy ascetycznej prostocie zszokowała mnie trochę.
Działa na płynne paliwo, testowałem na denaturacie ale na benzynie też by poszła.

Bierzemy puszkę po napoju.
Wycinamy górne denko nożem, żeby był przelot.
robimy dziury w środku (dopływ powietrza) i u góry (palnik).
Za pierwszym razem robiłem dziurki gwoździem - było słabo - gasła.
Po powiększeniu otworów nożem, wypełniona w połowie (w połowie do dolnych dziurek) zagotowała mi litr wody w skończonym czasie.
(nie wiem ile, ale nie za długo).




Nalewamy paliwa,
Podpalamy koło dolnych otworów.
Garnek z wodą stawiamy bezpośrednio na puszce.
Potrafi buchać ogniem z dolnych otworów, także nie stawiajcie w kępie trawy.

Jak widać dokładność co do wykonania otworów jest nieistotna.
Materiał na kuchenkę wszędzie dostępny.
Możliwe, że puszka po piwie byłaby bardziej efektywna tylko trzeba by u góry trochę większe dziurki zrobić.

Polecam preppersom i miłośnikom survivalu.
A standardowym turystom wystarczy wiedza, że tak można, przydatne jak standard butli w odwiedzanym kraju nie pasuje do niczego a nie wolno palić ognisk.

Prawda, że proste ?

sobota, 24 listopada 2012

Butelka (kolejna)

Kiedyś pisałem o butelkach na picie.
Szukam następcy dla pokazanej w tamtym poście.
Bliskim kandydatem jest to:

http://www.backcountryedge.com/gsi_outdoors-75-glacier-stainless-dukjug.aspx

Pomysł jest taki:
Po co nosić butelkę na wodę i czajnik, jak można ugotować wodę w butelce.
Pokazana na obrazku ma chyba gwint z plastiku, wobec tego się nie nadaje, ale ma inną zaletę:
zamiast tego gumowego czegoś, producent sugeruje nalepienie dwóch metrów szarej taśmy tzw. Duck Tape.

Dopisek:
znalazłem testy - nadaje się
http://www.trailspace.com/gear/gsi/glacier-stainless-dukjug-1l/review/25165/



wtorek, 20 listopada 2012

Zachęta dla zimy

Żeby była jakaś zachęta dla tej zimy co ma przyjść....
Wybitnie egzotyczne miejsce - Kabaty za górką Kazurką


czwartek, 1 listopada 2012

Cukier

Zawsze jest problem z tym, gdzie trzymać cukier.
Standardowe opakowanie w postaci torebki raczej się nie sprawdza.
Ostatnio używaliśmy plastikowego pudełka lock&lock, które sprawdza się na wakacjach ale na weekendowy wyjazd zajmuje zbyt dużo miejsca.
Popełniłem takie coś jak na obrazku.
Pudełko po tabletkach z witaminą C.
Taśma okleja gumki z dętki rowerowej.
Gumka jako dodatkowe zabezpieczenie, żeby się przypadkiem nie otworzyło.
Sprawdził się.

sobota, 27 października 2012

Strona z nożami

Już kilka razy pisałem o nożach
O praktycznej ich długości
Zobaczcie jakie jakie ładne
(Cena trochę mniej ładna, ale zrozumiała)

czwartek, 25 października 2012

Mazury jesienią są piękne

Oczywista oczywistość, ale bardziej chciałem napisać, dlaczego warto pojechać pod namiot po sezonie.
Przede wszystkim mało ludzi, ludzi, którzy hałasują, śmiecą jeżdżą samochodami, quadami i innym tałatajstwem.
Cisza jest świetna, słychać każdą kaczkę, każdego ptaka, wiatr przedzierający się przez konary drzew a wieczorem tylko ognisko gra.
Poszliśmy na grzyby w celach kulinarnych, ale przy okazji natrafiliśmy na świeży trop sarny lub jelenia.
Teoretycznie nie jestem na tyle dobry, żeby po tropach ocenić czego to dokładnie trop, ale ślad był na tyle głęboki, że raczej skłaniałem się do wersji z jeleniem.
Poszliśmy za tropem.
Cicho, spokojnie, po drodze zbierając grzyby i starając się robić jak najmniej hałasu.
Trud się opłacił, to był piękny jeleń, który wyskoczył z krzaków jakieś 100 metrów od nas.
Podążając drugim znalezionym śladem, między drzewami mignęła mi łania.
Mazury jesienią są piękne.

poniedziałek, 22 października 2012

Między innymi kociołek

Ponieważ zainteresowałem się tematem kociołka na ognisko, postanowiłem taki wyprodukować.
Akurat w domu był jakiś stary aluminiowy garnek i nie widziałem powodu na wydawanie kasy w celu nabycia profesjonalnego urządzenia.
Samo wyprodukowanie, to trochę mało, przetestowałem całość, przy okazji testując pomysł na ognisko w wykopanym dołku, podstawkę pod kociołek z gałęzi i samoróbny filtr do wody.
Zacznijmy od kociołka.
Wywierciłem cztery otworki w garnku - po dwie na stronę.
Przez otworki przeciągnąłem dwie pętle z drutu stalowego, które następnie skręciłem.
Zwróćcie uwagę na sposób mocowania - założeniem była konstrukcja taka, aby drut się nie nagrzewał.
Konstrukcja zadziałała dobrze - kociołek można było bezpiecznie przenosić za drut.
Nie był gorący.
Sposób przyczepienia drutu uniemożliwia użycie pokrywki,  ale mając ognisko, energetyczna wydajność urządzenia staje się mniej istotna.



Druga sprawa to stojak.
Stojak wykonałem z trzech gałęzi - dwóch zakończonych "procą" i trzeciego trochę krzywego, jako punkt zawieszenia.
Konstrukcję związałem znalezionym kawałkiem drutu, tak na wszelki wypadek, mimo, że była samonośna.
Sznurek też by się sprawdził.
Założeniem była możliwość przesuwania kociołka nad płomień i trochę dalej, abyśmy mogli sterować stopniem bulgotania.



Ognisko do kociołka jest inne niż standardowe.
Przy standardowym spaliłby się stojak.
Wykopałem dołek, wyłożyłem brzegi patykami i rozpaliłem w nim ognisko.
Ognisko w dołku jest bardzo oszczędne - słabo się pali bo jest taki sobie dostęp powietrza.
Utrzymuje w miarę stałą temperaturę i zużywa mało drewna.
Jak już się ma kociołek, ognisko i stojak, warto by coś do kociołka wrzucić.
Zaczęliśmy od przefiltrowania wody z jeziora samoróbnym filtrem opisanym tu.



Filtr się sprawdził również jako maszynka do wody na herbatę.
W kociołku wylądowały świeżo zebrane podgrzybki i już po paru godzinach było co jeść.
Trochę za dużo pieprzu wpadło ale i tak były świetne.



Podsumowanie:
Filtr do wody - zdecydowanie - TAK.
Gotowanie w kociołku - strasznie upierdliwe.
(chyba, że założeniem gotowania jest zabawa - czyli socjal)
Odpowiednie ognisko grzeje kociołek a nie ludzi, całość operacji trwa strasznie długo.
Trudno manewrować stopniem bulgotania, za bardzo zależne od płomieni.
Dużo wygodniej gotować stawiając na kamieniach.
Możliwe, że profesjonalny stojak z profesjonalnym kociołkiem byłby lepszym rozwiązaniem, ale nie widzę możliwości sterowania ogniem (jak za bardzo bulgocze to kipi).
Poza tym, targanie stalowych prętów nie jest w moim stylu, nawet jak jadą samochodem.
Do zagotowania wody na herbatę zdecydowanie wygodniejsza jest kuchenka, nawet jak jest puszką w której rozpalimy patykami.

niedziela, 7 października 2012

Kuchenka spirytusowa

W związku z wykryciem metylaku w pobliskich Czechach, naoglądałem się różnych konstrukcji kuchenek spirytusowych.
Temat mnie całkiem zaciekawił, ludzie tworzą kuchenki z pustych puszek po piwie i innych takich.
Ponieważ przypadkiem znalazłem w domu starą kuchenkę na przebijane butle, której nie wykorzystam i dało się ją rozkręcić, postanowiłem, że zerowym kosztem zrobię sobie taką na denaturat (akurat był w domu).

Pomyślałem, że po podgrzaniu taka głowica zassie paliwo z jakiegoś pojemnika.
Pojemnik się sam znalazł.
W puszce po cukierkach zamontowałem kawałek puszki po coli.
Dodatkowo kawałek drutu, żeby głowica się trzymała.
Wyszło tak:




Całość po rozpaleniu żwawo syczała i podawała ogień tam gdzie potrzeba.
Kuchenka leciutka i prosta.
Doświadczenie z podgrzewaniem wody na balkonie, przebiegło pomyślnie.
Woda się podgrzała, ale się nie zagotowała.
Wniosek - fajna zabawa i nadal nie zmieniona opinia o kuchenkach spirytusowych.
Nie ma to najmniejszego sensu ;)

środa, 19 września 2012

Elektronika w podróży (i mapy)

Dawno nic nie pisałem, nie wynika to z braku czasu a raczej z braku pomysłów na wartościowy artykuł.
Pomyślałem, że warto poruszyć temat elektroniki w podróży.
Podróżując, teoretycznie elektronika nie jest nam niezbędna, niemniej uzależniamy się od telefonów, komputerów - generalnie od dostępu do informacji.
Zdecydowanie na wyjazdy zabieram telefon, który wyłączam zaraz po naładowaniu a przed wyjściem z domu.
Nie jest to obecnie standardowe, ale tak mam.
Z uwagi na powyższe odpada mi problem ładowania telefonu.
Ale potrzebujemy ładowarki do baterii w aparacie, lustrzanka spokojnie wytrzyma tydzień, ale co potem ?
Jak ktoś zabiera kamerę - druga ładowarka.
GPS wymaga baterii.
W przypadku GPS-a nie jest dramatycznie, jeżeli ktoś umie korzystać z mapy.
Na kilku wyjazdach włączałem GPS tylko po to, aby odczytać pozycję a następnie sprawdzałem ją na mapie papierowej.
Powyższe dość dobrze ogranicza zużycie prądu.
A jakby co znalazłem panel solarny do ładowania akumulatorków.
Jak mamy na GPS-ie jakieś mapy i chcemy z nich korzystać, przydaje się mały komputer.
Komputer się przydaje do zrzucenia zdjęć z kart/kamery na jakiś zewnętrzny dysk.
Czasem fajnie przejrzeć wiadomości/maile.
Ostatnio na promie, który płynął dwa dni, e-book reader był zbawieniem.
Jak widać ilość sprzętu rośnie i zabiera cenne kilogramy.
Warto pomyśleć o zabieraniu rozdzielacza - jedno gniazdko naładuje nam wiele rzeczy.
W ramach kompresji sprzętu i uzyskania dodatkowej funkcjonalności, zamieniłem mały komputer i e-book readera na tablet.
Taki na Androidzie.
Dodatkowym celem było posiadanie lepszego niż GPS narzędzia do oglądania map.
Spędziłem trochę czasu nad szukaniem odpowiedniego oprogramowania do map i znalazłem te, o których napiszę.
Ktoś powie "po co szukać ? przecież jest google maps ?".
Oczywiście - jest - jak jest sieć.
Jak wyjeżdżam poza kraj - zakładam, że sieci nie ma.
Jak jestem w górach - też jej nie ma.
Pierwszy z programów nazywa się "Soviet Military Maps Free".
Jak jest sieć - mamy np. OSM, czy Googla, jak sieci nie ma - oprogramowanie pokazuje nam radzieckie sztabówki - SUPER.
Drugi, wymagający własnej pracy poszukiwawczej, to "Orux maps"
umie zassać garminowskie mapy w postaci .img.
W ostateczności, można mu podłączyć skalibrowany skan mapy (png lub jpg)
Skan kalibrujemy programem "MapCalibrator".
Polecam.

Zdjęcia - Islandia 2012


niedziela, 19 sierpnia 2012

Woreczek - zestaw kuchenny

Grzebiąc po sklepach turystycznych w sieci, natrafiłem na zestawy kuchenne.
Z reguły jest to pudełko / woreczek z zawartością typu:
Deska do krojenia, solniczka, mała tarka, łyżka do mieszania i sztućce.
Pomyślałem, że fajnie by było sobie coś takiego skompletować, a właściwie uporządkować.
Na wyjazdach samochodowych, nóż mam zawsze pod ręką, ale łyżka i widelec latają luźno wciśnięte wraz z małą deską do krojenia gdzieś między gary.
W zestawach jest też gąbka do mycia naczyń, ściereczka i jakiś płyn.
Umieszczenie tego typu rzeczy w woreczku, uporządkuje rzeczywistość.

Powyższy post napisany był przed wyjazdem na Islandię.
Po powrocie stwierdzam - woreczek na sztućce to był bardzo dobry pomysł, szczególnie w przypadku trzech osób.

Zdjęcia i filmy pojawią się później.

czwartek, 19 lipca 2012

Kuchenka benzynowa - filmy z YouTube

Ponieważ widzę bardzo dużo zapytań o kuchenkę benzynową, wybrałem kilka filmów z YouTube.
Pierwszy porównuje rosyjskiego trzmiela i kuchenkę Coleman-a.
Zwróćcie uwagę na sposób rozpalania - ja trzmiela zawsze rozpalałem benzyną.
dodany na końcu test KellyKettle jest nieadekwatny do rzeczywistości - powinno się to rozpalać drewnem, wtedy chłonie ciepło przez ścianki.
Jako garnek - ma za małą powierzchnię podgrzewaną.

Drugi pokazuje kostkę wzorowaną na maszynce Primusa. To ta odpalana metodą "Niemcy we wsi"
Analogiczna - w obecnej technologii
A poniżej coś współczesnego Primus - multifuel.
Jak mówią legendy - działa na wszystko, łącznie z upłynnionymi odchodami wielbłąda.


Jak widać - zasada rozpalania jest taka sama w przypadku wszystkich kuchenek benzynowych


Jak pisałem wcześniej, benzynówka jest świetna na niskie temperatury i sytuacje, gdy nie wiemy czy będzie dostępny konkretny standard butli.

sobota, 14 lipca 2012

Jakie buty ?

Jako, że właśnie przygotowuję zimowe buty (na zimę - nie pomyliłem się)
pomyślałem, że może warto opisać.
Każdy człowiek wchodząc do sklepu z obuwiem może śmiało powiedzieć:
"mam niestandardowe stopy".
Masowy przemysł obuwniczy zdefiniował numery buta na długość, ale nie ma numeracji szerokości.
Buty są rzeczą tak indywidualną a jednocześnie tak niezbędną, że trudno doradzać ale postaram się przekazać kilka moich subiektywnych opinii bazujących na własnym doświadczeniu.
Mam sceptyczne podejście do butów z membraną.
Sceptycyzm polega na tym, że jak wpadniemy w błoto po kostki (czytaj buciki nam się ubrudzą) membrana przestaje oddychać.
Najlepiej oddychającą jest skóra, nawet jak się pobrudzi, membrana jest półśrodkiem.
Druga rzecz to materiał z jakiego buty są wykonane.
Ponieważ nie mówimy o skorupach do wędrówki w Himalajach powyżej 7 tys. metrów, materiały typu kevlar raczej nie są nam potrzebne.
Na moje stopy, buty z kordury (taki gruby materiał) się nie sprawdzają.
Kordura nie rozciąga się tak jak skóra i nie układa się do kształtu stopy.
Raz mi się sprawdziły (buty już dawno się rozpadły) były jakby ktoś zaprojektował buty na moją stopę.
Firma ta niestety zmieniła projektanta....
Wobec tego zostajemy przy butach ze skóry.
Na lato cieńsze, na zimę cieplejsze.
Buty górskie muszą mieć cholewkę, aby trzymać kostkę.
Właściwie nie wiem dlaczego nazywam je butami górskimi, skoro używałem takich na pustyni, w lesie, na pampie, na śniegu a góry to był jeden z wielu przypadków, ale tak już się przyjęło.
Tak czy inaczej - załóżmy, że kupiliśmy wygodne buty i co dalej ?
Niektórzy pastują, wkładają do szafy i zabierają aby założyć je w górach.
Delikatnie mówiąc nie jest to najlepszy pomysł.
Sugeruję włożyć na noc do miski z wodą, obciążając kamieniami, aby rano założyć dwie pary skarpetek i połazić w nich (nawet po mieście) parę godzin.
Następnego dnia będą jeszcze wilgotne - zakładamy i znowu chodzimy kilka godzin.
Jak wyschną całkiem, to wycieramy delikatnie szmatką na mokro, tym razem, żeby nie za bardzo zamoczyć, suszymy.
Po takich operacjach nasączamy impregnatem (jest dostępny w spray-u).
Jak wyschnie - nasączamy ponownie.
Jak wyschnie - pastujemy.
Buty powinny być gotowe.
Celem moczenia i łażenia było dobre dostosowanie butów do stóp w warunkach kontrolowanych.
Z amerykańska uprzedzam, jak ktoś sobie "zniszczy buty" to jego problem.
Powyższy sposób jest najszybszy.
Jest jeszcze jeden dość niestandardowy i kontrowersyjny w obecnych czasach sposób na rozchodzenie butów.
Należy je założyć i chodzić, ale trwa to dużo dłużej niż dwa dni.
Na zdjęciu - buty w misce.

środa, 11 lipca 2012

Filtr do wody

Już kiedyś pisałem o przesączaniu mętnej wody przez chusteczkę czy bandankę, ale jest bardziej profesjonalne rozwiązanie przy podobnych kosztach.
Z cyklu Adam Słodowy - Zrób to sam.
Kupujemy okrągły wkład filtrujący do "filtrów do wody" za ok 10 PLN albo jakoś tak.
Bandanka jest chyba droższa.

taki filtr idealnie pasuje (nawet nie na wcisk) do większości plastikowych butelek na wodę


 Obcinamy róg w torbie foliowej (reklamówce), tak, żeby filtr wszedł dość ciasno.
Ściskamy gumką (np. z dętki rowerowej)
I generalnie - filtr jest gotowy


nabieramy wodę do torby i trzymamy aż zcieknie czysta.

środa, 4 lipca 2012

Chyba musi się nieco ochłodzić....

Działanie mojego mózgu jest zdecydowanie uzależnione od ciśnienia atmosferycznego i temperatury.
O ile ciśnienie mogę sobie podnieść kawą, lub rozmową z ciekawym człowiekiem to na temperaturę mam marny wpływ, a pod prysznicem się słabo pisze.
Skończyły mi się pomysły i do ochłodzenia po wakacjach robię sobie przerwę.
Mam nadzieję, że wybaczycie, chyba, że macie ciekawe pomysły - napiszcie - wrzucę posta.

niedziela, 1 lipca 2012

Lodówka

Przechowywanie pożywienia może być czasem wyzwaniem.
Jak jedziemy samochodem teoretycznie możemy zabrać lodówkę podłączaną do zapalniczki.
Piszę teoretycznie, bo zmieniliśmy samochód na mniejszy i lodówka nam już raczej nie wejdzie.
Bardzo praktyczne urządzenie.
We Francji włożyliśmy do środka tamtejsze serki, co powodowało problemy z jej otwieraniem - atmosfera cierpiała a my z nią.
Ale fajnie było napić się czegoś chłodnego.
Ale co jak nie mamy lodówki ?
Trzeba myśleć :).
Staramy się zużywać jedzenie świeże - głównie mięso i wędliny jak najszybciej.
Jak mamy dłuższą trasę zostają lizofile i konserwy.
Jak nie przeszkadza nam ciężar  (podróż samochodem) możemy zawekować mięso w słoikach, teraz to dużo prościej niż jak nie było zakręcanych słoików.
Trzeba pamiętać, że słoika nie odkładamy na później.
Jeden obiad - co najmniej jeden słoik.
Ser żółty w/g mnie jest nawet lepszy, jak się trochę podgrzeje.
Warzywa i owoce dają radę.
Wyzwaniem jest masło, najprostszą metodą przechowywania masła, jest trzymanie go w wodzie.
Nalewamy wody do słoika, ja zwykle sypię trochę soli i wrzucamy masło.
Muszę poeksperymentować z użyciem wodoszczelnych plastikowych pojemników, bo wyłoby wygodniej.
Kiedyś miałem (teraz towar niedostępny) turystyczną maselniczkę.
Szczelne pudełko z plastiku, z drugim metalowym wewnątrz.
W metalowym trzymaliśmy masło a między ścianki laliśmy wodę.
Ale szału nie było, masło bezpośrednio w wodzie sprawdzało się lepiej.

Zdjęcie - na ochłodę - Wyspa Wielkanocna

sobota, 23 czerwca 2012

Perito Moreno - Argentyna

Z cyklu miejsca w których koniecznie trzeba być.
Perito Moreno - lodowiec w argentyńskim parku Los Glaciares National Park.
Wpada do Lago Argentino
Film pokazuje o czym mówię.
Dojazd z Argentyny jest El Calafate (jakieś dwie godziny po żwirowych autostradach).
Za pierwszym razem w roku 2001 podjechaliśmy tylko na taras widokowy zaczynając z Chile z Puerto Natales.
Trzeba sobie wykupić wycieczkę, chyba, że ktoś ma naprawdę dużo urlopu i środek transportu.
Mówimy o odległościach południowo-amerykańskich, gdzie jedną chałupę od drugiej potrafi dzielić 300km, zresztą zobaczcie na mapie.

Tym razem zaszaleliśmy i załapaliśmy się na statek.
Widok wart każdego wydanego pesso.
Film w jakości typu web nie za bardzo to oddaje, ale mam nadzieję, że coś widać.
Jakby co, są wycieczki na lodowiec z rakami i przewodnikiem.


Lodowiec w zimę dochodzi do brzegu jeziora i dzieli je na dwa a na wiosnę się rozpuszcza.
Masy wody zatrzymane zimą przelewają się przez lód.
Perito Moreno, to to miejsce gdzie w wiadomościach pokazują skutki globalnego ocieplenia,
łatwo tam sfilmować cielący się lodowiec.
To że zimą zbuduje się od nowa, nie ma żadnego znaczenia dla wiadomości ze świata.





wtorek, 19 czerwca 2012

Nordkapp

Z braku innych pomysłów pomyślałem o rozpoczęciu opisów miejsc w których po prostu trzeba być choć raz.
Zaczynamy od północnej Norwegii - Nordkapp.
Na Nordkapp dostaliśmy się samochodem.
Trasa zaczynała się od promu z Gdyni do Karlskrony, potem przez Szwecję, Finlandię, zahaczyliśmy o Rovaniemi (tam gdzie mieszka Święty Mikołaj).
Rovaniemi jest świetnym miejscem na przystanek jeżeli podróżujemy z dzieckiem (bez dziecka też warto zajrzeć).
Potem Norwegia aż do końca.
Założeniem było pojechać na Nordkapp "na raz" i powoli wracać zwiedzając Norwegię.
Jakby co w Norwegii zgodnie z prawem można postawić namiot prawie gdziekolwiek. (min. 150 metrów od zabudowań na "publicznym" terenie na jedną noc).
Jak ktoś ma więcej czasu, można wracać przez Finlandię i kraje nadbałtyckie.
Dlaczego Nordkapp ?
Najbardziej na północ wysunięty kawałek naszego kontynentu.
Miejsce oznaczone dla turystów jest delikatną blagą - prawdziwy północny koniec położony jest jakiś kilometr na zachód, ale to nikomu nie przeszkadza.
W lato nad wodą o północy widać słońce - widok niezapomniany.
Nordkapp jest położony na wyspie - jedzie się na nią tunelem (płatnym).
Na nordkappowskie miejsce turystyczne - plac z globusem - są bilety na 48 godzin
Niektórzy korzystają z tego i wjeżdżają kamperami na "noc.
Na miejscu - za tunelem, około 20 km przed placem jest jedno z najciekawszych jakie widziałem pól namiotowych w Europie.
Nie chodzi mi o jego wygląd czy infrastrukturę.
Kamperowcy i autokary z emerytami jadą na parking z globusem a na polu zostają ludzie, którzy na pewno nie trafili tam przez przypadek.

Spotkaliśmy starszego pana (70+), który na piechotę przyszedł z Belgii.
Rowerzystę ze Szwajcarii i kilka innych ciekawych osób.
Polecam.
Wrażenia niezapomniane - jak na filmie

niedziela, 17 czerwca 2012

Lornetki

Pomyślałem, że napiszę trochę o lornetkach, mimo że rzadko braliśmy lornetkę na wyjazdy.
Mam starą dużą lornetkę Bushnell-a, którą dostałem w prezencie i się uszkodziła wobec tego właśnie rozglądam się za jakąś i z tego wziął się pomysł na posta.
Rzadko braliśmy lornetkę na wyjazdy z jednego prostego powodu - była za duża i za ciężka.
Jednocześnie mając dobry obiektyw w aparacie, zawsze można sobie coś przybliżyć.
Zaczniemy od oznaczenia.
Lornetki oznaczane są liczbami np. 10x48 (mniej więcej takiej szukam ale jeszcze nie jestem pewien).
W powyższym przypadku "10" oznacza krotność przybliżenia a "48" rozmiar soczewki większej w milimetrach.
W/g mnie w przypadku lornetki turystycznej (a są jeszcze astronomiczne, myśliwskie, wojskowe, żeglarskie...) trzeba dobrać optymalny rozmiar i ciężar w połączeniu z możliwościami.
Nie lubię tych z malutkimi soczewkami - są ciemne i w/g mnie słabo widać, a z kolei te duże są zbyt ciężkie i zajmują dużo miejsca.
Moim ideałem jest gumowana metalowa (są plastikowe) lornetka z przybliżeniem 8-mio albo 10-cio krotnym, koniecznie wodoodporna, ważąca poniżej 0.6 kg.

Zdjęcie - Norwegia 2007 bez lornetki


niedziela, 10 czerwca 2012

Nie ma wody na pustyni

Pomyślałem, że warto napisać o tym jak idzie się na pustynię.
Może nie wszyscy skorzystają ale życzę wam tego z całego serca, przynajmniej tym którym takie coś jak chodzenie po pustyni może sprawić przyjemność.
Dla niektórych może to być dobry opis jak przeżyć 40-to stopniowe upały w Warszawie.
Podstawą jest woda (wiem, że nie jestem odkrywczy).
Nasz organizm w temperaturach powyżej 40-tu stopni potrzebuje abyśmy wypili około czterech litrów wody dziennie.
Jak szliśmy kilkugodzinną na wycieczkę na pustyni Atacama,każdy miał minimum dwa litry wody w zapasie.
Wodę należy popijać często i mało.
Camelbacki są nieocenione.
Następne to nakrycie głowy plus okulary (chyba że nakryciem głowy jest kapelusz).
Warto wiedzieć, że cukier pobudza pragnienie.
Jak jemy słodkie rzeczy - więcej wody zużyjemy.

Nie należy się rozbierać - bez koszuli i w krótkich spodenkach odparowujemy
więcej potu a poza tym narażamy się na poparzenia.
Dobrze jest zawiesić sobie kawał szmaty pod czapką, tak aby zakrywała ramiona.
Uzyskujemy własny cień.
Buty - jak zwykle ważne.
Klapeczki są delikatnie mówiąc niemądrym wyborem.
Buty powinny być takie, żeby nie nasypał nam się piach, który z potem tworzy mieszankę niczym papier ścierny i obetrze nam stopy.
Pustynia rzadko wygląda jak piaskownica, zdecydowanie częściej jest to luźny zbiór ostrych kamieni.
Chodzenie po tym w delikatnych bucikach jest niebezpieczne.
Nie martwcie się, że stopy wam się przegrzeją, pocieszcie się, że w dużych butach - one są w cieniu.
Jak jest jakiś postój i można je ściągnąć nie sypiąc piachu w skarpetki - ściągajcie buty i skarpetki, niech trochę przeschną.
To powyższe dotyczy nie tylko pustyni.
Pustynia charakteryzuje się dużą zmianą temperatur.
O świcie na Atacamie, podobnie jak i w Australii w Alice Springs, temperatura była w okolicach zera.
Warto zabrać na wyjazd ciepłe rzeczy typu polar czy rękawiczki.
W południe temperatura skacze powyżej 40-tu....
Dlatego to pustynia..

Zdjęcie - Dla odmiany Sahara 2005 - tego dnia padał deszcz

wtorek, 5 czerwca 2012

Akumulatorki ładowane słońcem

Temat dojrzewał w mojej głowie od dłuższego czasu i w końcu doznał przyśpieszenia.
Długo poszukiwałem ładowarki słonecznej do paluszków.
Dostępne ładowarki solarne w większości przypadków ładują iCośtam, telefony, mp3 playery i inne obciążające nam kieszenie i zupełnie zbędne w dziczy rzeczy.
Szukałem czegoś, co naładuje mi baterie paluszki do GPS-a, bo dla odmiany jak nie mam kontaktu z kontaktem, GPS bywa używany i jakoś tak zużywa prąd.
Po bardzo długich poszukiwaniach (ponad rok), znalazłem i mam takie coś co ładuje cztery paluszki parami po dwa, można to przytroczyć do plecaka i jest wodoodporne jakby zaczęło padać.
(uwaga, dla sugerujących mi allegro - nie kupuję przez internet - bo nie)
Całkiem po zakupie, będąc w sklepie turystycznym OBI zobaczyłem rozwaloną lampkę ogrodową zasilaną światłem.
Taka lampka ma w środku akumulatorek - paluszek....
całość kosztuje około 10 PLN.
Generalnie - kupujemy dwie lampki, mogą być w przecenie z połamaną podstawką i kloszem.
Najlepiej te, które są plastikowe i posiadają wyłącznik.
Jak nie ma włącznika, też damy radę.
Odkręcamy denko (widziałem, że jest na śrubki).
Patrzymy gdzie jest akumulatorek i odpowiednio wycinamy (np. nożem) w denku otwór na szerokość akumulatorka, ale za krótki - chodzi o to, aby nam nie wypadał.

Zdecydowanie możemy rozwalić górny klosz.
Jak ktoś chce, albo nie ma włącznika, można wyciąć diodę i zaizolować przewody.
Przewody po diodzie nie mogą się stykać bo całe ładowanie na nic.
Jak sobie życzymy możemy obciąć górny klosz.
Przykręcamy denko i sprawdzamy jak nam to działa.
Wiercimy po przeciwnych stronach lampki (w plastiku możemy przebić rozgrzanym gwoździem) dwie dziurki na sznurek.
Chcemy to przecież jakoś przytroczyć.
Przekładamy jeden sznurek przez obie dziurki - zablokuje on nam baterię.
Jak chcemy, możemy przełożyć jeden sznurek przez obie lampki - wygląd typu okularki pływackie.
Zamiast sznurka może być gumka, da się to zamontować jak gogle na czapce.
Jak ktoś ma wenę, można odpowiednio doposażyć rower, z tym że do roweru polecam dynamo i dogadanie się ze znajomym elektronikiem (raptem dwie diody i pokrowiec na baterie) - dynamo jest dużo bardziej wydajne i mniej zależne od pogody.
Właśnie otrzymaliśmy ładowarkę do dwóch akumulatorów w cenie ok 20 PLN.


sobota, 2 czerwca 2012

i jeszcze to :)

Na dużych wysokościach

Nie trzeba być himalaistą, żeby trafić na duże wysokości.
Altiplano między Chile a Boliwią jest w większości powyżej 3000 metrów.
Pamiętam, że stawiałem namiot w San Pedro de Atacama, na tej samej wysokości co Rysy (2500 m n.p.m.)
Duże wysokości wiążą się z niższą zawartością tlenu (rzadszym powietrzem) i niskim ciśnieniem powietrza. 
Efekty tego typu atmosfery są jasno widoczne.
Każdy krok kosztuje, człowiek męczy się prawie natychmiast, dość szybko uczymy się oszczędzać ruchy.
Co poradzić ?

Po pierwsze adaptacja (na którą kompletnie nie mieliśmy czasu).
Gdy nurek wychodzi z dużej głębokości musi robić tak zwane przystanki dekompresyjne, zatrzymać się np. na pięciu metrach i odczekać 10 minut zanim się wynurzy.
Tak samo jadąc na dużą wysokość powinniśmy się zaadaptować.
Zrobić sobie dzień lub dwa postoju.
Powyższa analogia jest bardzo bliska, chodzi o to, aby organizm bezpiecznie  odprowadził zgromadzony ciśnieniem atmosferycznym Azot.
Jak organizmowi operacja łagodnego usunięcia azotu nie uda się - arystokraci mają migrenę a innych łeb nap.....la.

Po drugie - oszczędzać ruchy - właściwie to przyjdzie samo, ale ważne jest aby nie planować zbyt długich tras, bo możemy się oszukać.

Po trzecie - aspiryna rozrzedza krew, może pomóc na ból głowy.
zostają jeszcze lokalne sposoby np. całkiem legalna herbata z liści koki.

Tym razem adekwatne zdjęcie - Laguna Verde

środa, 30 maja 2012

Niebieski, którego nienawidzę i żółty który lubię

Dzisiaj trochę o kolorach.
Nienawidzę niebieskiego koloru, jakoś tak mam, że jak coś kupuję i mam wybór, to na pewno nie będzie to niebieskie.
Z kolei moja pierwsza polarowa podkoszulka była a właściwie nadal jest kanarkowo-żółta - bardzo lubię ten kolor a rzadko ją noszę.
Ale może od początku.
Wiecie dlaczego kiedyś malowano domy na turkusowo (dla facetów: jasno niebieski) ?
Wielu ludzi myśli, że taki barwnik był łatwo dostępny, tymczasem chodzi o coś zupełnie innego.
Malowano na niebiesko, żeby robale nie lazły.
Owady mają wrażenie, że jak coś jest niebieskie to musi być woda.
To się sprawdza, nie wyobrażam sobie, żebym komuś radził zakup niebieskiego namiotu - z mojego subiektywnego punktu widzenia, to jest za brzydkie.
Jak ktoś lubi niebieski kolor - polecam.
NIE polecam żółtych rzeczy, to że lubię ten kolor nie zmusi mnie do  zakupu nawet drugiej żółtej podkoszulki, o namiocie nie wspomnę.
Do żółtego lezą wszelakie robale nie polecam.

zdjęcie - 2008 - kościółek w San Pedro de Atacama - Chile

sobota, 26 maja 2012

Jak zapakować plecak

Pomyślałem, że warto by było napisać, jak zapakować plecak.
Są w sieci setki tego typu instrukcji, ale nikt nie pisze o logice związanej z tym, że
w trakcie wyjazdu używamy różnych rzeczy i wpychamy je w ostatniej chwili, dlatego chciałem ten aspekt poruszyć.
Zacznijmy od początku.
Już kiedyś pisałem co zabrać:
http://ps1560.blogspot.com/2012/01/sprzet-na-wyjazd.html

wobec tego nie będę się powtarzał.
Chciałem się skupić na tym jak to wszystko upakować.
Zaczynamy od dolnej komory.
Wrzucamy tam śpiwór z dwóch powodów:
Pierwszy jest ergonomiczny - chcemy aby najcięższe rzeczy były w okolicach środka plecaka, czyli nie na samym dole, drugi - raz dziennie będziemy go prawdopodobnie wyciągać - czyli musi być łatwo dostępny.
Zwykle coś tam jeszcze dorzucam, bo jest miejsce, standardową rzeczą są lekkie buty na zmianę (bo ciężkie mam na nogach) albo stuptuty.

Na samo dno głównej komory wrzucam 15 metrów linki, zawsze się przydawała ale nie jest artykułem pierwszej potrzeby i może być trudno dostępna.
Ciuchy mam w worku (podkoszulki, majtki, skarpetki, zapasowe spodnie) - takim bez dziurek, jak coś się rozleje albo zmieni zapach na mniej przyjemny, moje czyste ubrania nadal będą suche i pachnące.
Worek z ciuchami wrzucam  następny do głównej komory - będę ich potrzebował jak się inne zużyją.
Dorzucam pusty worek typu śpiworowego na rzeczy brudne.
Potem pionowo po bokach lądują elementy namiotu  i płachta.
Reszta namiotu w innym plecaku - z reguły nie jestem sam.
Karimata ostatnio lądowała razem z namiotem, bo malutka, taką standardową zawsze przyczepiałem na zewnątrz pionowo.
Przyczepiona u góry - poziomo - nie pozwala na przejście przez drzwi z plecakiem.
Po namiocie (obok) leci jedzenie a powyżej kuchenka, paliwo (np. butle z gazem) gary.
Potem kurtka ręcznik i kosmetyczka, które przewijają się ze sobą.
Inne potrzebne rzeczy lecą do kieszeni kompresyjnych (w tym papier toaletowy i apteczka).
W klapie latarka, nóż, zapalniczka i worek na plecak.
Rewelacyjnie się siedzi na worku na plecak jakby co.
Ogólna zasada jest prosta:
Rzadko zmieniamy ubrania, jak nie rozstawiamy namiotu, jak rozstawiamy namiot, to robimy coś do jedzenia, ale jak mamy ochotę na herbatę, nie musimy grzebać "pod namiotem".
Jeżeli trzymamy się takich prostych zasad, plecak jest spakowany tak samo w sposób ciągły.
Jedyne co się zmienia, to to, że brudne ciuchy migrują do "brudnego" worka.

Zdjęcie - La Boca - Buenos Aires 2011

wtorek, 22 maja 2012

Kamizelka czyli kufajka

Kufajka puchowa, albo mówiąc językiem oficjalnym - bezrękawnik, jest bardzo fajnym dociepleniem.
Ma dużą zaletę - po spakowaniu w mały woreczek, praktycznie nie zajmuje miejsca.
To co chciałem napisać, to nie peany pod kątem kufajki ale przemyślany sposób użycia.
Większość ludzi zakłada kufajkę na kurtkę czy windstoper.
Jest to naturalne i poprawne, bo odzież oddychająca pozwala nam sucho prowadzić  aktywność fizyczną.
W momencie kiedy zatrzymujemy się, albo nasza aktywność fizyczna jest znikoma warto zamienić te warstwy miejscami.
Zakładamy kamizelkę pod kurtkę.
Puchowa kamizelka utrzymuje ciepło - nagrzewa się od naszego ciała, a kurtka nie pozwala, aby to ciepło uciekało dalej.
Jest wyraźnie cieplej i milej.
Polecam spróbować.

zdjęcie - Australia - Interior 2009
wbrew pozorom nad ranem było -1C i taka kufajka by się przydała

sobota, 19 maja 2012

W czasie deszczu dzieci się nudzą

Ogólnie znana prawda i jak pada to na wyjeździe coś trzeba robić.
Mamy ustalony zwyczajowo plan - pada - szukamy jaskiń do zwiedzania.
Nie ma jaskiń ? Szukamy muzeum.
Tego typu podejście powoduje, że czasem trafiamy do całkiem abstrakcyjnych muzeów, nie zawsze opisanych w przewodnikach.
Zwiedziliśmy np. muzeum szklarstwa gdzieś we Francji, gdzie pokazana była cała historia produkcji szkła i muzeum wyciskania oliwy.
Takie lokalne muzeum "czegoś" może bardzo zaskoczyć, normalnie pewnie byście tam nie trafili.
Jak przypadkiem zciągnąłem przed wyjazdem informacje o geocache-ach na GPS-a, zawsze jeszcze można pocachować.

Zdjęcie - Australia 2009 - Devils Marbles

środa, 16 maja 2012

Z rowerami w daleką podróż

Spotkałem koleżankę, która w ciekawy sposób podróżuje.
Jest to relacja z drugiej ręki, toteż postaram się opisać patent na miarę wysłuchanej historii i własnej wyobraźni.

Patent jest następujący:
Odpinamy przednie koło i skręcamy kierownice na wprost.
Odkręcamy pedały i przykręcamy je od środka.
Całość pakujemy w katon i oklejamy plastrem.
Zapakowane w ten sposób rowery można nadać jako bagaż niewymiarowy do samolotu.
W niektórych przypadkach tego typu bagaż nie wymaga dodatkowej opłaty jako sprzęt sportowy.
Na miejscu trzeba zabawki rozpakować.
Podobno jedynym "wyczynem" jest znalezienie niedaleko lotniska sklepu rowerowego, gdzie ktoś przetrzyma pudła na czas podróży rowerowej.
Da się to zrobić.
Jesteśmy wprawdzie ograniczeni do jednego lotniska, ale coś za coś.
Jadą w wakacje na Isladię na tydzień, podróżowali w ten sposób na Borneo i do Ameryki Południowej.
Patent super.

Zdjęcie mało rowerowe - Hong Kong 2009

piątek, 11 maja 2012

Testowałem hamak

W czasie długiego weekendu był czas na przetestowanie hamaka, jako rozwiązania zastępczego w stosunku do namiotu.
Hamak posiada moskitierę, także meszki, które już się pojawiły nie były mi straszne.
Właściwie wyszły mi same wady tego sposobu spędzania nocy, ale w cieplejszych warunkach pewnie byłoby inaczej.
Zaczynając od początku - trzeba znaleźć dwa drzewa w dobrej odległości.
To wcale nie jest takie proste jak się wydaje.
Mieliśmy dwa hamaki a odpowiednich drzew było też dwa...
Po rozwieszeniu liny między drzewami i płachty nad hamakiem wyglądało to w ciągu dnia całkiem dobrze.
W nocy padał deszcz i płachta spełniła swoje zadanie - było sucho.
pod śpiwór wepchnąłem karimatę, żeby było cieplej i to już zaczęło być takie sobie - karimata jeździła pode mną jak chciała.
Jak obudziłem się rano - była całkiem w poprzek.
Nie za bardzo jest co zrobić z ciuchami, w namiocie układam je pod głową.
Ułożenie bluzy i spodni pod głową w hamaku, powoduje, że już po kilku minutach macie te części garderoby gdzieś pod plecami.
Ułożenie w nogach dawało podobny efekt.
W hamaku jest wygodnie gdy mamy ręce nad głową.
Jak ułożymy ręce wzdłuż ciała, napieramy odruchowo  głową na hamak i rano boli kark, jest po prostu niewygodnie.
Jakby było ciepło, trzymałbym ręce nad głową, a że nie było - wylądowały w śpiworze.
Podsumowując test - kicha - może i dobry patent na dżunglę albo tropiki, gdzie nawet śpiwór nie jest potrzebny, ale na nasze warunki niekoniecznie.
Obudziłem się bardziej zmęczony niż wyspany.

Zdjęcie - widok z hamaka

czwartek, 10 maja 2012

Fajne narzędzie do planowania wycieczek

 Na razie w fazie BETA ale już mi się podoba.
http://trail.pl/plany/nowy 

Można sobie zaplanować trasę wycieczki.
Jest oprogramowanie na telefony (którego nie używam bo wychodzę twardo z założenia, że telefon służy do dzwonienia)
Ale jest możliwość prostego eksportu do formatu GPX czyli standardu Garmina.
A jak kto ma inny GPS to z GPX-a się prosto konwertuje.

niedziela, 6 maja 2012

Burza

Jest wiele teorii gdzie należy chować się w czasie burzy i czytałem tak wiele porad,
że jakby zastosować je wszystkie, za każdym razem, gdy złapie nas burza w lesie, należałoby wykopać sobie norkę i przeczekać.
Ponieważ burze się zdarzają stwierdziłem, że warto coś o nich napisać.
Zacznijmy od tego - gdzie jest burza skoro "idzie".
Większość ludzi wie, że jak zabłyśnie to trzeba liczyć 1,2,3... a jak się policzy to słychać grzmot ...
i w większości przypadków nic z tego nie wynika.
Niektórzy są bardziej zaawansowani i liczą 101, 102, 103.. i też nic z tego nie wynika, bo nie wszyscy wiedzą co dalej.
Sprawa jest bardzo prosta:
- dźwięk w powietrzu przemieszcza się z prędkością ok 300 m/s.
- światło 300000 m/s.
Tylko posiadacze starych telewizorów mogą być przekonani, że dźwięk jest szybszy od światła.
Z powyższego wynika, że jak zobaczymy błysk i zaczniemy liczyć i po iluś tam sekundach usłyszymy grzmot, to mamy policzony czas w jakim dźwięk doleciał do nas od momentu uderzenia pioruna.
Ponieważ  prędkość to 300 m/s i nasz pomiar czasu był taki sobie jeżeli chodzi o dokładność,
to dzielimy te otrzymane sekundy na trzy i wychodzi nam w kilometrach odległość od miejsca w którym ten piorun walnął.
Jak już wiemy o co chodzi, to możemy sobie policzyć czy burza się zbliża czy nie i jak jest daleko.
Jeżeli jesteśmy nie przygotowani, nie mamy namiotu/dachu/kurtki a przy sobie mamy bardzo ważne dokumenty - na pewno się zbliży co wynika z prawa Murphy-ego.
Co robimy ? Zwiewamy.
Jeżeli stosując się do zasłyszanych rad nie chcemy chować się pod drzewem i akurat jesteśmy w lesie - mamy problem.
Pod drzewem w lesie można się chować, tylko nie przytulać się do pnia.
Najlepiej się gdzieś schować.
Będąc pod żaglami lepiej dopłynąć do brzegu (takiego z lasem).
Ogólna zasada ochrony przed uderzeniem pioruna jak w życiu - nie wychylać się.

Zdjęcie - burza widziana z górki Kazurki

wtorek, 1 maja 2012

Manierka w worku, czyli jak się ochłodzić

Standardowym sposobem chłodzenia napojów, jeżeli nie posiadamy lodówki to wrzucenie butelek do wody.
Mniej ludzi zna stary żeglarski sposób - wciągamy butelkę z napojem w mokrej szmatce na maszt.
Tak naprawdę trzymanie butelki/manierki w mokrym szmacianym pokrowcu jest dużo lepszym sposobem ochłodzenia niż ten pierwszy - standardowy.
Sprawa jest prosta i wynika z podstaw fizyki.
Butelki zanurzone w wodzie, po jakimś czasie osiągną jej temperaturę.
Butelka w mokrym szmacianym pokrowcu schłodzi się bardziej.
Powietrze wybija kropelki wody z materiału dostarczając energię potrzebną na poluzowanie wiązań,
następnie woda pobiera energię z otoczenia aby móc odparować.
Pobiera ciepło - w tym również z zawartej w woreczku butelki.
Dlatego właśnie wojskowe manierki są w szmacianych woreczkach.
Moczymy takie coś, przyczepiamy na zewnątrz plecaka i się chłodzi.
Zrobiłem test mocząc takie coś jak na obrazku, nalałem zimnej wody z kranu.
Po godzinie na balkonie (w półcieniu 30 stopni na wietrze) woda miała podobną temperaturę jak w momencie napełniania.


piątek, 27 kwietnia 2012

Plastikiem w kleszcza

Rozpowszechnijcie proszę tego posta, bo komuś może się ta wiedza przydać. 

Zaczyna się długi weekend i wiele osób trafi do lasu albo przejdzie między krzakami.
A jak idziemy do lasu czasem zdarzy się kleszcz.
Nikt nie chce, żeby się nam przyczepił ale może okazać się sprytniejszy i jeszcze odporny na całą dostępną chemię, jaką przeciwko niemu stosujemy.
Kleszcza trzeba wyciągnąć i w tym celu pokazuje jak zrobić odpowiednie narzędzie.
Akurat tak mi się zdarza, że z różnych konferencji zostało mi się trochę identyfikatorów,
taki kawałek plastiku w formacie karty kredytowej.
Chciałem pokazać, jak najprościej z czegoś takiego zrobić wyciągarkę do kleszczy.
Jest zdecydowanie bezpieczniejsza niż inne "domowe" sposoby.
Rysujemy przekątne, następnie pionową kreskę w 1/4 boku, a w jej połowie zaznaczamy punkcik.
Potem wycinamy i jest jak na obrazku.
Po wycięciu trzeba kartę delikatnie przeszlifować papierem ściernym, żeby zaokrąglić krawędzie i spowodować, żeby była cieńsza w środku.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Jak dobrać śpiwór

Oczywiście piszę subiektywnie, bo jakby inaczej.
Aby być gotowym na każde warunki potrzebujemy trzech śpiworów:
Zimowego - puchowego.
Średniego - takiego co po zamoknięciu wyschnie i do czegoś się nadaje.
Letniego - właściwie czegoś co jest wkładką do śpiwora - na tropiki.
Nie mówię, że trzeba od razu kupować trzy, to nieporozumienie.

Zaczynamy od środkowego - Średniego.
Pamiętajmy, że jak zmarźniemy to możemy być niewyspani albo co gorsza się rozchorować i cały wyjazd w plecy.
Pamiętajmy to przy zakupie - nie żałujmy kasy - nie opłaca się.
Wobec tego staramy się wybrać możliwie najcieplejszy śpiwór z tych bez puchu,
który jednocześnie zajmuje najmniej miejsca.
Chcemy mieć optymalny stosunek objętości i wagi do ciepła.
Wychodzę z założenia, że jak mi za gorąco to rozepnę śpiwór a w ostateczności będę na nim spał.
 Temperatury napisane na śpiworze służą do porównania śpiworów a nie do przekazania Wam informacji, czy będzie w nich ciepło.
Wiele lat temu, jeden z moich znajomych kupił sobie puchowy śpiwór taki co wytrzymuje -20 stopni.
Po powrocie z zimowego wyjazdu zdał relację, że śpiwór rzeczywiście wytrzymał -20 natomiast kolega w środku - nie.
Także używajmy skali temperatur na śpiworze do porównania śpiwora.

Śpiwór bez puchu ma dużą zaletę -  np. pod żaglami, po ochlapaniu wodą - po prostu wysycha.
Taki puchowy się muli - puch się skleja i przestaje ładnie pachnieć.

Drugim śpiworem w kolejce jest puchówka, do puchówki trzeba dorosnąć.
Zajmuje mniej miejsca niż poprzedni przy utrzymaniu podobnego komfortu.
Ponieważ puchówka to drugi śpiwór, dla tych co ze śpiworów korzystają, warto poprzebierać w ofercie a w niektórych przypadkach zrobić sobie śpiwór na miarę.
Jestem przeciętnych rozmiarów - standardowy śpiwór jest dla mnie idealny ale np. moja żona jest drobną kobietą.
Jej śpiwór ma tyle samo pierza co mój ale jest krótszy - cieplejszy.
Zrobiony na zamówienie w Yeti nie kosztował znacząco więcej niż standardowy.
Puchówkę, gdy jej nie używamy, przechowujemy w postaci luźnej - nie w worku, inaczej się niszczy.
Trzeba o nią dużo bardziej dbać niż o śpiwór nazwany tu średnim.

Trzeci śpiwór warto kupić przed wyjazdem do tropików, albo po prostu gdziekolwiek, gdzie teoretycznie dostarczana jest pościel i nie jest to hotel wysokich lotów.
Zajmuje dużo mniej miejsca niż pozostałe  a komfort znaczący.

Zdjęcie zupełnie nieadekwatne do tematu, ale czekamy na lato.
Wybrzeże Włoch koło Porto Fino.

sobota, 21 kwietnia 2012

Batony Energetyczne

Jak wybieramy się na krótszą wycieczkę warto mieć ze sobą coś do przegryzienia.
Kiedyś w góry zabierało się w miarę możliwości czekoladę.
Pamiętam, że jak wracaliśmy Kościeliską na Ornak weszliśmy do jaskini Mylnej ze złej strony.
Znaczy z tej, z której nie widać strzałek, bo są za plecami.
Po pół godzinie całkiem zgubieni pocieszaliśmy się, że źle nie jest - mamy po dwie czekolady na głowę.
Jakiś czas temu pojawiły się batony energetyczne.
Przyglądałem się temu wynalazkowi bez większego zaufania - nadal mi nie wchodzą.
Jeżeli są energetyczne to po co składają się w większości przypadków z dmuchanego ryżu i dżemu ?
To może wystarczy sam dżem ? Zajmie mniej miejsca.
A co jeżeli to nie jest dżem ?
Jestem tradycjonalistą - czekolada jest dla mnie najlepszym batonem energetycznym.
Jeżeli już baton - to z czekolady - taki jakie reklamują w telewizji.
Przynajmniej zapakowane tak, że nie pociekną jak będzie za ciepło.
Po co mam jeść dmuchany ryż nasączony czymś podejrzanym, jak mogę jeść coś podejrzanego z dużą ilością czekolady ?

Strach pomyśleć co to stworzonko by wyrabiało po batonie energetycznym.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Ponczo-płachta

Pisałem już o płachcie, czyli dużym. prostokątnym kawałku odpornego na deszcz materiału, który przydaje się jako zadaszenie np. przed namiotem.
Przez dość długi czas zastanawiałem się czy nie uszyć sobie (przerobić)  takiej płachty, która ma na środku dziurę na głowę i wszyty kaptur, aby połączyć dwie funkcje.
Widać byłem całkowicie niedoinformowany kupując parę lat temu płaszcz przeciwdeszczowy na mnie i plecak.
Znalazłem bowiem coś co fabrycznie jest płachtą z dziurą i kapturem.
Wojskowe poncho.
Na rogach (i nie tylko) cudo to ma ładne oczka do przywiązania linek.
Kupiłem takie w sklepie militarnym za 69 PLN czy jakoś tak.
I mam dwa w jednym.
Oczywiście - oryginalne amerykańskie są ponad dwa razy droższe, czyli jak to mi się rozleci, to kupię drugie i nadal będę do przodu.

Jak używamy jako poncho - mamy w czasie deszczu sucho i suchy plecak.

Jak się zatrzymamy, możemy sobie zrobić daszek.
A całość po zwinięciu mieści się spokojnie w kieszeni plecaka.
Jako zadaszenie - nie jest ogromne - ok 2m na 140cm, na dwie osoby na ścisk raczej wystarczy.
Ale jak jest nas więcej i mamy więcej takich - dach robi się większy.
Polecam.

Zdjęcie - Pingwiny w deszczu - Wyspa Magdalena
oj przydałoby się wtedy takie ponczo

sobota, 14 kwietnia 2012

Kubeczek

Już kiedyś pisałem o kubeczku, którego droga była długa.
Zaczynałem kiedyś od zwykłego, metalowego kubka, który był dobry do wszystkiego.
Od momentu jak na rynku pojawiły się bajeranckie kubki tzw. termiczne, miałem ich co najmniej z pięć.
W pewnym momencie zacząłem być świadomym użytkownikiem przedmiotów.
Zdałem sobie sprawę, że kawa/herbata w kubeczku termicznym, rzeczywiście jest nadal gorąca.
Czasem nawet za gorąca.
Jak było zimno, kubek termiczny nie grzeje w ręce. Nie da się go postawić przy ogniu i zagotować wody, czy jak za dawnych czasów wrzucić grzałkę, bo trochę strach.
Doszedłem do wniosku, że kubek termiczny jest dla kawy bądź herbaty a nie dla mnie i wróciłem do prostego, metalowego kubeczka.
Zwykły metalowy kubeczek ma wadę - jego ucho przeszkadza w upakowaniu go.
Jak popatrzycie na historię postów, poradziłem sobie z tym obcinając je i wymyślając patent z kółeczkiem.
Cały czas korcił mnie kubeczek z uchem z dwóch kawałków drutu, jak ten na obrazku.
Problem polegał na tym, że większość dostępnych w sklepach kubeczków tego typu, jest po prostu za małych.
Chciałem kubek, z którego poza piciem herbaty, da się zjeść np. zupę.
A 200ml to nawet na herbatę za mało jak dla mnie.
Ktoś powie, że można bez problemu znaleźć odpowiedni kubeczek w sieci, ale ja jestem całkowicie spaczony informatycznie  i spaczony jeżeli chodzi o moje dane osobowe.
Źle się czuję, jak kupując np.kubek przesyłam dane mojej karty kredytowej przez sieć bliżej mi nie znanych providerów sieci i źle mi z tym, że przy takim zakupie muszę oddać moje dane.
Poza tym muszę dotknąć to co chcę kupić.
Mówiąc wprost - nic nie kupuję przez sieć.
Poprosiłem w jednym z warszawskich sklepów, aby dali mi znać, jak się pojawi taki oto i w zeszłym tygodniu dostałem maila (Dzięki!!).
Kubeczek ma 0.6l, nie jest stalowy, ma pokrywkę jakby trzeba było gotować - rozmiar w sam raz.
I o to właśnie chodziło.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Jak uprać puchowe coś

Porządki przedświąteczne to akurat dobry czas, żeby przygotować sprzęt przed albo po sezonie.
Napisałem "puchowe coś" bo proces jest identyczny w przypadku puchowego śpiwora jak i puchowej kurtki.
Kurtki puchowe właśnie chowamy do szafy, co prawda aura jest niepewna i wygląda jakby trzeba było to znowu z szafy wyciągać.
Śpiwór jest całoroczny i kiedyś właściwie trzeba go uprać.
Zacznijmy od tego, że puchowe rzeczy nie lubią prania.
Jeżeli da się przewietrzyć, wytrzepać i wygląda akceptowalnie nie zabierajmy się na siłę za pranie.
Za pranie rzeczy puchowych zabieramy się dopiero wtedy, gdy wygląd nie przedstawia żadnych wątpliwości co do konieczności prania.

A jak to uprać ?
Do pralki wrzucamy trzy piłki tenisowe i jak mamy - stare trampki.
Piłki możemy kupić - będzie to tańsze niż oddanie rzeczy do pralni i przynajmniej wiemy czego oczekiwać.

Następnie do pralki wrzucamy to co chcemy uprać - śpiwór czy też puchówkę.

Piłki rozbijają puch i pływają a trampki rozbijają puch i nie pływają :).
Jakbyśmy ich nie wrzucili - puch by się skawalił.

Zdjęcie - Machu Picchu 2008  z niestandardowej perspektywy

niedziela, 8 kwietnia 2012

Przygotowanie roweru na wiosnę

Chciałem napisać poprawny artykuł jak w temacie i o pomoc poprosiłem Lavinkę i Tomiego.
Uznałem, że jako wysokiej klasy specjaliści od poruszania się dwukołowo pomogą.
Oto jak rozwijała się treść, żeby niczego nie zaburzyć:
"
Tomi mówi, że wyjąć rower, nasmarować i pojechać. Moja wersja jest
taka, że po prostu wsiadam i jadę."
 
"A i dziś moja fotka rowerowa na http://warsawcyclechic.blogspot.com Po
prostu wsiadłam i pojechałam"
 
"
Wersja Lavinki pozostaje bez zmian, ale po burzy mózgów, moją wersję
rozszerzoną rozszerzyliśmy do czegoś takiego:

Przygotowanie roweru na wiosnę nie różni się w zasadzie od
przygotowania do codziennej jazdy w sezonie (no chyba że rower stał na
balkonie, ale zdecydowanie zniechęcamy do takiego składowania roweru,
po prostu szkoda go). Wystarczy rower nasmarować, dopompować koła i
jechać. Jeśli rower jeździ i nie jest w totalnej rozsypce, to nie ma
sensu dawać go do warsztatu, bo wiosną są największe kolejki.

Jak chcesz, to możesz wykorzystać fotkę:
 
 
Dobra rada dla rowerzystek miejskich od lavinki - w tym roku modny
jest kolor miętowy i akcesoria z włóczki."
 
DZIĘKI :)
 
Szanowni Państwo - Pompujemy, wsiadamy i JEDZIEMY !!!!! 
 
 

piątek, 6 kwietnia 2012

Wszystko turystyczne

Regularnie przeglądam strony i zdjęcia oryginalnych sprzętów turystycznych, aby móc Wam na FB wrzucić ciekawy a czasem śmieszny link, dochodzę do wniosku, że ludzie pogłupieli.
Niektórzy powiedzą, że nic się nie zmienia i nigdy nie było lepiej, to jak mogli bardziej pogłupieć.
Ale chodzi mi o dodawanie słowa "turystyczny" do dowolnych sprzętów, żeby ... i właśnie tu nie znajduję celu.
Zabiło mnie kiedyś "żelazko turystyczne" te dwa słowa nie chcą w mojej głowie się powiązać, podobnie jak "turystyczna lokówka" czy "turystyczny telewizor".
Ostatnio natrafiłem na "sejf turystyczny" i on był bodźcem do napisania tego artykułu.
Ciekawy jest turystyczny przewijak dla dziecka chodź z tego co pamiętam, jak pojechaliśmy pod żagle z moim synem w wieku (wtedy) trzech miesięcy przewijaliśmy go na koi i nie było problemów, a miesiąc wcześniej pod namiotem wystarczyła pielucha na kocu/na karimacie.
Mam wrażenie, że projektantom przedmiotów całkowicie odbiła szajba, chyba że robią bardzo dobrą robotę.
Bardzo dobrą robotą jest zachęcenie do wyjścia z domu osób religijnie uprzedzonych do turystyki.
Ale oferując np. dziecięcą wannę turystyczną (ja kupiłem pontonik i się sprawdzał) powodują maksymalne zwiększenie ładunku i podróżowanie z milionem całkowicie nieużytecznych rzeczy (żelazko turystyczne na polu namiotowym bez prądu).
Zwiększenie ilości rzeczy zbędnych powoduje konieczność ich spakowania, zaniesienia do samochodu potem znalezienia w samochodzie lub co gorsza noszenia na plecach.
To nie zachęca.
Z drugiej strony używanie takich zabawek "odpędza" zwykłych turystów.
Wyobraźcie sobie scenę widzianą przeze mnie na polu namiotowym na Słowacji:
Podjeżdża biały Mercedes "beczka" na polskich blachach, śliczny czyściutki bez zarysowań, chromy.
Do mercedesa przyczepiona przyczepa kempingowa model "zapiekanka", dla odmiany szara i brudna.
Z Mesia wysiada pan i zaczyna budować obóz.
Odczepia przyczepę, buduje ogrodzenie typu plażowego, stawia namiot typu "legionowo" odpowiednio podczepiany do "zapiekanki".
Montuje grill-a.
Następnie montuje stojak pod antenę satelitarną i stawia antenę.
Podłącza telewizor i reguluje antenę.
Dźwięk w telewizorze ustawia na max-a, żeby słyszeć czy dobrze ustawia, ale ponieważ nie widzi (telewizor w "zapiekance") wspomaga się żoną.
"SZSZSZSZSZ Zosia !, Zosia ! Zostaw na chwilę kuchnie i popatrz czy dobrze ustawiłem !
SZSZSZSZ.
Widać ?!,
SZSZSZ Wiiiiiiiii ~muzyczka~ SZSZSZSZ....
Co mówisz ?!  A .. jak to trochę widać ? ! zaczekaj.. sam zobaczę !...
Co ty mi mówisz, że widać jak nie widać... A teraz ?!..."
I tak przez dwie godziny...
Po piętnastu minutach w trosce o zdrowie psychiczne swoje i fizyczne "pana z zapiekanką" (jaszcze 10 minut i bym go zabił) poszliśmy na spacer.

A wy ? Znacie jakieś fajne przykłady absurdalnych przedmiotów "turystycznych" ?

Zdjęcie zestawu turystycznego ze sklepu "http://www.sklep.deon.pl/"
na święta jak znalazł


środa, 4 kwietnia 2012

Zobacz więcej w ciemności

Zaczyna się robić cieplej i więcej osób ruszy pod namiot i do lasu.
Czasem trzeba przejść kawałek w ciemnościach.
Chodzenie po lesie w ciemnościach jest rzadką rozrywką, większość osób z powodów atawistycznych unika takich spacerów.
Czego się boimy ? Właściwie nie wiadomo.
Standardem jest, że staramy podnieść sobie samopoczucie latarką. według mnie to właśnie jest błąd.
Dla uściślenia piszę o chodzeniu drogą w lesie a nie po krzakach.
Dlaczego błąd ?
Po pierwsze zapalając latarkę zawężamy pole widzenia do strumienia światła.
Nie widzimy nic poza białym krążkiem, a po zagaszeniu latarki jesteśmy ślepi jak krety.
Noc na świeżym powietrzu nie jest całkiem ciemna.
Po minucie w ciemności widzimy całkiem dużo.
Bez światła jest bezpieczniej.
Największym zagrożeniem niestety jest człowiek a ci "źli ludzie" też mają atawistyczny strach przed ciemnością.
Z drugiej strony, jadąc kiedyś nocą na rowerze przez Las Kabacki (nie polecam jazdy na rowerze bez oświetlenia - to całkowita głupota) najbardziej bałem się, że z krzaków wyskoczy mi dzik.
Dzikie zwierzęta unikają hałasu i światła zbliżającego się z naturalną prędkością (nie dotyczy samochodu, który je zaskakuje).
Ale idąc lepiej mieć światło zgaszone - potencjalni "źli" nie wiedzą kto idzie i czy warto z tym cokolwiek robić.
Czasami trzeba sobie poświecić i co wtedy ?
Oczy przestawiają się z widzenia nocnego.
Najprostszym patentem jest zaczepienie na latarce czerwonego, plastikowego korka od butelki po napoju w przypadku czołówki.
Światło czerwone nie przestawia "trybu pracy oczu".
Życzę miłych spacerów po lesie.

Zdjęcie - Praha by night 2008

sobota, 31 marca 2012

Wtyczki i gniazdka

Kiedyś jadąc do UK myślałem, że muszę posiadać przejściówkę aby podłączyć cokolwiek do gniazdka elektrycznego.
Obecnie wiem, że wystarczy normalna płaska wtyczka bez uziemienia.
Jak to wetknąć ? Czymś cienkim podważamy środkową zapadkę i wchodzi.
Środkowa nie jest podłączona do prądu - bezpiecznie nawet kawałkiem drutu, ale polecam wkład od długopisu.
Generalnie - mała płaska wtyczka jest dobra na całą Europę.
Sprawdza się również w Ameryce Południowej.
Przejściówki na idiotyczny standard potrzebujemy w US i Australii.
Te Amerykańskie - to dwie pionowe płaskie blaszki.
Te Australijskie to podobnie, tylko pod kątem, żeby było trudniej.

całość ładnie jest opisana tutaj:
http://tripolo.pl/turystyka/porady/standardy-napiec-i-wtyczek-elektrycznych-na-swiecie/

A zdjęcie jak zdjęcie - Nordkapp

środa, 28 marca 2012

Turysta czy Podróżnik

Całkiem filozoficzny wpis, zastanawiałem się ostatnio dlaczego słowo "Turysta" jest odbierane negatywnie.
Ludzie wolą jak się o nich mówi "Podróżnik".
Oba te słowa są synonimami, to pierwsze jest z francuskiego, to drugie, to nasze rodzime.
Zastanawiałem się nad teoretycznymi cechami ludzi do których używamy obu tych określeń i znalazłem rozróżnienie.
Stereotypowy turysta to człowiek, który jest daleko od domu, nie zna zwyczajów tambylców, działa ignorując rzeczywistość, robi zdjęcia i oczekuje, że wszyscy mu pomogą, mimo, że nie zna języka kraju, do którego przyjechał.

Jeżeli czytaliście relacje wielkich podróżników, większości z nich zdarzały się przygody typu - uciekli wszyscy tragarze...
Zastanawialiście się kiedyś, ilu konkretnie tragarzy potrzeba, żeby nosić Wasze rzeczy ?
Jeżeli chodzi o mnie to jeden.. i pewnie dlatego bym go nie zatrudniał.
Z powyższego wynika, że większość wielkich podróżników i odkrywców to turyści w najgorszym stereotypowym tego słowa znaczeniu.
Grupa pięciu białych zatrudniała czterdziestu tragarzy i dziesięć koni czy osiołków żeby Ci nosili .. co właściwie ?
Jedzenie ? zbędne, każdy miał strzelbę i polowali w czasie wypraw.
Namioty ? po co - wystarczy koc/ śpiwór i jakieś zadaszenie a ci, którzy szli na biegun nie brali tragarzy.
Taki Krzysztof Kolumb nawet po powrocie był pewien, że dotarł do Indii.
Wychodzi mi na to, że stereotypowy podróżnik to turysta, który już wrócił do domu lub zaginął w wyprawie.

Na zdjęciu - Turyści - obecnie Podróżnicy (żywi)

niedziela, 25 marca 2012

Pasek do spodni

Pasek do spodni jest rzeczą dość istotną, najtrywialniejsze urządzenie zapobiegające opadaniu spodni.
Niby nic nadzwyczajnego, ale jesteśmy zmuszani do położenia go na tacce w trakcie odprawy samolotu.
Facet w samych skarpetkach, ślizgający się na linoleum, próbujący utrzymać równowagę a do tego trzymający jedną ręką spodnie, drugą paszport i bilety, próbujący ułożyć swoje rzeczy na rzeczonych tackach wygląda tragicznie.
Czuje się tak jak wygląda.
(Kobiety zawsze wyglądają pięknie i tego się będę trzymał).
Aby zaprotestować przeciwko obrazkom jak wyżej lub trochę je ograniczyć, od kilku lat  na podróże samolotem, zamiast standardowego paska  zakładam pasek parciany z plastikową sprzączką jak do plecaka.
Inwestycja w pasek i zapięcia nie była zbyt duża, ale za to poprawiłem swój komfort i niewątpliwie komfort otoczenia.
Polecam.

A zdjęcie jest powodem zmniejszenia ilości postów -  pod koniec Marca fajnie być na nartach

środa, 21 marca 2012

Lodowiec

Lodowiec to masa tworząca się ze śniegu, który pod wpływem ciśnienia zamienia się w lód.
To chyba najkrótsza definicja czegoś, czego ściana przednia jest wysokości Pałacu Kultury (i Nauki)
i ciągnie się po horyzont.
Na zdjęciu Perito Moreno, ale żeby zobaczyć lodowiec wystarczy pojechać do Norwegii, te w Alpach są jakieś takie nie sprawiające większego wrażenia.
Lodowiec jest tworem, który z uwagi na jego rozmiar i siłę w nim drzemiącą powinniśmy zawsze pisać z dużej litery.
Popatrzcie na ludzi na dole zdjęcia.
Ostatnio pokazywali w telewizji sensacyjne zdjęcia z momentu jak się roztapia i odpadają kawały lodu.
Dzieje się tak co roku, prawdopodobnie od milionów lat, w tym samym miejscu, gdzie woda spiętrzona po zimie i blokowana przez Perito Moreno próbuje się przedostać do rzeki.
Rewelacyjny widok.

piątek, 16 marca 2012

Chusta na szyję

Chusta na szyję to coś o czym warto pamiętać w podróży.
Nie piszę tu o bandance, tylko o dużej chuście metr na metr.
Najlepszym materiałem na każdą okazję jest arafatka, ale noszenie arafatki może prowadzić do zupełnie niezrozumiałego niezrozumienia daleko od domu. (Można dostać w mordę, albo być bardzo dobrze przeszukanym na lotnisku).
Jeden z moich kolegów, który jest Żydem, nosząc arafatkę w zimie mówił, że brakowałoby tylko, żeby go pobili za to, że jest Arabem...
Podobny efekt termiczny da zafarbowana pielucha tetrowa, ale do tego etapu jeszcze nie doszedłem.
Wiele lat temu (więcej niż 20-cia) ufarbowałem sobie obszyty kawałek prześcieradła i od tego czasu przydaje mi się na wyjazdach.
Dochodząc do sedna - do czego się przydaje ?
W zimę osłaniam tym twarz i szyję od śniegu i wiatru a latem głowę i ramiona od słońca.
Jak leży w plecaku, można w nią coś owinąć.
A taki kawał szmaty, zawsze się przyda "do wszystkiego".

Zdjęcie jak zdjęcie - widać wyraźnie, że mam obsesję, myślałem, że tam nigdy nie wrócę, wróciłem i wiem, że pojadę co najmniej raz jeszcze.